piątek, 23 września 2016

3. Transmutacja

Zabini z ponurą miną przemierzał korytarze lochów. W oczach Gryfona czy Krukona mogłyby wyglądać na chłodne i nieprzyjemne, ale on je widywał już od tylu lat, że były mu bliższe niż rodzinny dom. Było jeszcze wcześnie, więc podczas swojej wędrówki spotkał jedynie kilku Puchonów, którzy wymknęli się ukradkiem do kuchni po coś do jedzenia. Czuł na sobie ich zdziwione spojrzenia, na które odpowiadał błyskawicami ciskanymi z oczu.

Ale sam też czuł się dziwnie. Ostatnio praktycznie nie pokazywał się nigdzie bez Draco. Nie, żeby ciągle go potrzebował, ale od kiedy mieli status wyrzutów i śmierciożerców, jakoś raźniej było trzymać się we dwóch. Chociaż, oczywiście, żaden z nich by się do tego na głos nie przyznał.

Czemu więc tego dnia Blaise wyszedł z lochów bez Malfoya?

Sam Ślizgon tego nie wiedział. Może po prostu był zmęczony towarzystwem Dracona? Jego dziecinnym, szczeniackim wprost zachowaniem? Wiadomo, Zabiniemu również nie uśmiechało się życie w uwielbieniu do szlam i mugolaków, ale to było na pewno lepsze niż zimne i przesycone szaleństwem mury Azkabanu. Niby od kiedy Kingsley został Ministrem Magii, dementorzy mieli zniknąć z więzienia, zastąpieni przez specjalnie wybranych czarodziei, ale mimo wszystko wolał znajomy Hogwart od twierdzy pośrodku niczego. Wiedział, że Malfoy również cieszy się z uniknięcia odsiadki, ale jego honor nie pozwalał mu na okazanie choćby odrobiny skruchy. Blaise dobrze wiedział, że za pogardliwymi gadkami blondyna stoi głównie strach i urażona ratunkiem Pottera duma, ale inni przez to durne przedstawienie patrzyli na nich podejrzliwie.

Ślizgon wszedł do Wielkiej Sali. O tej porze nie było w niej zbyt wielu uczniów, a ci nieliczni siedzący przy stołach głównie zajęci byli powtarzaniem wiadomości przed lekcjami. Oprócz Granger. Ona jedna siedziała obracając w palcach nietkniętego tosta, ze wzrokiem utkwionym gdzieś za oknem. Jej osoba nadal go denerwowała, jednak... Jednak nie mógł na nią patrzeć tak jak wcześniej. Wiedział, że od Azkabanu uratowały ich nie tylko zeznania Pottera, chociaż to one przeciążyły szalę na ich korzyść, ale też zeznania Gryfonki. To ona pierwsza wstawiła się za ich trójką. I zapewne przekonała swojego bliznowatego przyjaciela, aby zrobił to samo.

***

Gdy Blaise siedział tak ze wzrokiem wbitym w Hermionę, do Wielkiej Sali powoli zaczęli schodzić się pozostali hogwartczycy. Nie zabrakło wśród tego, nieco mniej licznego niż zazwyczaj, tłumu, członków grona pedagogicznego. Niektórzy, jak profesor Slughorn, starali się zarazić innych optymizmem. Inni wprost emanowali spokojem i powagą.

Do tej drugiej grupy należała Minerwa McGonagall. Po wejściu do sali zajęła swoje miejsce przy stole nauczycieli, które zawsze już będzie kojarzyło jej się z Albusem, i wymieniając grzecznościowe powitania z obecnymi profesorami, pogrążyła się w rozmyślaniach.

Hogwart się zmieniał. Teraz, gdy stereotypowe kłótnie i różnice między Domami stały się zjawiskiem negowanym, uczniowie zaczęli powoli otwierać się na inne Domy. Nawet pomiędzy uczniami Gryffindoru i Slytherinu zaczęły nawiązywać się pierwsze nici porozumienia. Wspólna nauka Lwa i Węża, gra w Eksplodującego Durnia czy nawet zwykła wymiana Kartami Czarodziejów nie były już zjawiskiem piętnowanym i niezwykłym. Minerwa była głęboko zasmucona faktem, że dopiero tak bolesne i krwawe wydarzenia zdołały doprowadzić do tego swoistego przełomu.

- ... Jak pani myśli, pani dyrektor? - z zamyślenia wyrwało kobietę pytanie gajowego.
- Przepraszam, Hagridzie. Zamyśliłam się na chwilę. Mógłbyś powtórzyć?

***

Transmutacja była tego dnia ostatnią lekcją siódmego roku. Nie uczęszczało na nią wielu uczniów, bo i przedmiot do najłatwiejszych nie należał, ale wśród tłumu Krukonów i całkiem sporej grupki Gryfonów, znalazło się miejsce dla czterech Ślizgonów i sześciu Puchonów.

Blaise sam nie wiedział, co tak właściwie robi w tej klasie. Chyba jakimś cudem zdał SUMa z Transmutacji na tyle dobrze, żeby móc kontynuować ten przedmiot w kolejnych klasach. Teraz lekcje z Lwicą wydawały mu się prowadzone w innym języku. Ledwie co rozumiał poszczególne słowa, ale złożone razem w zadnie, zdawały się mu być pozbawione sensu. A jeśli sam miał wykorzystać wiedzę teoretyczną w zadaniu praktycznym... kończyło się to niepowodzeniem.

Od ambitnego spisywania notatek od siedzącego obok Notta, oderwał Zabiniego głos McGonagall obwieszczający koniec zajęć. Ślizgonowi nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Stał z torbą na ramieniu, gotowy do wyjścia zanim jeszcze Teodor zdążył schować zeszyt i pióro.

- Panie Zabini, panno Granger, chciałabym z wami przez chwilę porozmawiać - odezwała się nauczycielka zanim Blaise zdążył opuścić salę.

- Poczekam na ciebie pod drzwiami - mruknął Nott, kierując się do wyjścia.

- Zaczekam na korytarzu - powiedział Harry, mijając Hermionę.

Gdy w pomieszczeniu została tylko wymieniona dwójka, Minerwa wyszła zza swojego biurka i spojrzała na stojących przed nią uczniów. Wiedziała, że łączenie w parę akurat tej dwójki może okazać się niezbyt dobrym pomysłem, ale chwilowo nie widziała innego wyjścia.

- Panie Zabini - zaczęła. - Pana ostatnie wyniki z transmutacji są...

- Okropne? - podsunął nonszalancko chłopak.

- Niezadowalające - zakończyła kobieta poprzednią myśl. - Uważam, że w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem będą korepetycje.

- A może wywalenie mnie w tego przedmiotu?

- Proszę uważać na słownictwo, panie Zabini - odpowiedziała McGonagall lodowatym tonem, mierząc chłopaka równie chłodnym wzrokiem. - W związku z pełnioną przeze mnie funkcją dyrektora Hogwartu nie mam wystarczającej ilości czasu na dodatkowe zajęcia z potrzebującymi uczniami. Zamiast mnie, korepetycji udzielać będzie panu najlepsza uczennica na tych zajęciach, panna Granger.

Gdyby nie wymagania sytuacji, Minerwa roześmiałaby się głośno. Niedowierzające spojrzenie Blaise'a i otwarte ze zdumienia usta Hermiony tworzyły razem naprawdę zabawny widok. Jednak kobieta zachowała powagę, chociaż wewnątrz płakała ze śmiechu.

- No chyba... - zaczął Ślizgon.

- Ale pani dyrektor - wypaliła w tym samym czasie Gryfonka.

- Koniec dyskusji. Tak postanowiłam i nie ma od tego odwołania. Będziecie spotykać się co tydzień, po naszych zajęciach. Zaczynacie od przyszłego poniedziałku.

***

- Czego chciała dyrektorka? - zapytał Teodor, obserwując oddalającą się spod Sali Transmutacji dwójkę Gryfonów.

- Nie uwierzysz - mruknął nadal zszokowany Blaise.

- No powiedz w końcu - nalegał Ślizgon, gdy ruszyli w stronę schodów, by zejść do lochów.

- Stary, będę miał korki z Granger.

czwartek, 14 kwietnia 2016

2. Stary, nowy i straszny Hogwart

Burza oklasków wyrwała Hermionę z zamyślenia. Zdumiona zamrugała gwałtownie, a ostatnie obrazy wojny zniknęły z jej umysłu. W tej samej chwili jedzenie pojawiło się na stołach. Ciche rozmowy uczniów mieszały się z brzdękiem sztućców. Brązowowłosa rozejrzała się powoli po Wielkiej Sali. Nie mogła nie zauważyć, że uczniów przybyłych do szkoły jest o wiele mniej niż za czasów starego Hogwartu. Wielu z nich oddało życie w murach zamku, inni bali się ponownie tu wrócić. Najwięcej wolnych miejsc zostało przy stole Slytherinu, czemu Gryfonka wcale się nie dziwiła. Dużo rodzin czystokrwistych uciekło z obawy przed konsekwencjami wynikającymi z ich powiązań z ciemną stroną.

Po dłuższej chwili dziewczyna spojrzała w stronę nauczycieli. Zatrzymała wzrok na profesor McGonagall, zajmującej miejsce dyrektora. Wojna i na niej odbiła swoje piętno. Można było pomyśleć, że przez te kilka miesięcy kobieta postarzała się o przynajmniej piętnaście lat. Ale jej spojrzenie, które spoczęło na Gryfonce, pozostało równie bystre jak dawniej. Hermiona zauważyła lekki uśmiech pojawiający się na sekundę na ustach czarownicy, która po chwili skinęła jej lekko głową. Odpowiedziała podobnym gestem i spojrzała na przyjaciół. Harry i Ginny znów się o coś posprzeczali, a biedny Neville musiał robić im za sędziego sporu. Na ten widok jej wargi wykrzywiły się w coś na wzór uśmiechu.

- A ty znów nic nie jesz?

Obróciła się w stronę Rona. Mimo upływającego czasu nadal nie mogła się nadziwić zmianom, jakie zaszły w rudzielcu. Prawie całe wakacje spędził z George'em, pomagając mu po śmierci Freda. Wiedziała, że nawet w tej chwili chłopak martwi się o to, czy brat da radę sam prowadzić sklep. Właśnie ta wzmożona troska o bliskich była chyba tym, co teraz najbardziej charakteryzowało Ronalda. Wojna potrafi zmienić bardzo wiele...

- Nie jestem jakoś specjalnie głodna - powiedziała, wzruszając beztrosko ramionami.

- Niedługo zostanie z ciebie sam szkielet - powiedział cicho Weasley, lekko marudnym i moralizatorskim tonem.

Nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ w tej chwili ucztę przerwał dziwny dźwięk. McGonagall ponownie wstała i, wzmacniając swoje słowa magią, zaczęła mówić:

- Wydarzenia minionego roku były bolesne dla nas wszystkich. Wojny zawsze są tragiczne. Zginęło wielu czarodziei, którzy byli rodzicami, dziećmi, przyjaciółmi. Każdy z nas poniósł jakąś stratę. Jednak nasi bliscy i przyjaciele pozostaną w naszej pamięci i naszych sercach. Będą żyć w naszych wspomnieniach. Umierając, pozostawili nam swoją misję. Nie możemy pozwolić, aby zginęli na darmo.

Głos kobiety rozbrzmiewał głośno i wyraźnie w Wielkiej Sali. Wszystkie rozmowy ucichły. Uczniowie i nauczyciele z  uwagą słuchali słów nowej dyrektor.

- Zginęli, walcząc o równość i wolność czarodziejskiego świata. O to, aby nikt już nie musiał żyć w strachu. Uczciliśmy ich pamięć pomnikiem, a teraz uczcimy ją swoimi czynami. Każdy uczeń Hogwartu jest tak samo ważny. Żaden Dom nie jest lepszy od innych - powiedziała, spoglądając uważniej na stoły Ślizgonów i Gryfonów. - Wszyscy uczniowie są równi i nikt nie ma prawa być poniżany ze względu na swoje pochodzenie, tak jak nikt nie ma prawa się ze względu na swoją krew wywyższać - zaakcentowała wyraźnie, spoglądając na stół Domu Salazara. - Oddajmy hołd zmarłym, poległym, dając ich pamięci to, o co walczyli. Wolność i równość. Wszyscy.

Hermiona rozejrzała się wokoło. Obecni w sali słuchali słów kobiety jak zaczarowani. Niektórzy nawet płakali, nie przejmując się okazywanymi uczuciami. Nawet nieliczni Ślizgoni zdawali się przeżywać słowa opiekunki Gryffindoru. Oczywiście byli też tacy, którzy otwarcie okazywali swoją niechęć. Draco Malfoy pogardliwym wyrazem twarzy dawał wyraźnie do zrozumienia, jak bardzo obchodzą go słowa nowej dyrektor. Gryfonka z niesmakiem odwróciła głowę w stronę przemawiającej kobiety. Ze zdumieniem zauważyła, że nawet zwykle opanowana Minerwa ma łzy w oczach. Po jakiejś minucie ciszy, jakby ku uczczeniu poległych, kontynuowała:

- Wypełniajmy tę misję, a pamięć o nich nie zginie. Dziękuję też wszystkim, którzy zjawili się tutaj w wakacje, aby pomóc odbudować nasz Hogwart. Te mury już nigdy nie będą takie same. Już na zawsze zapamiętają cierpienie, które miało tu miejsce, ale dzięki wam możemy właśnie dzisiaj rozpoczynać nowy rok szkolny, którym wyrazimy cześć dla wszystkich, którzy właśnie tutaj, w tej szkole, oddali życie, aby następne pokolenia mogły bez strachu zgłębiać magiczną wiedzę. Dziękuję - powiedziała po chwili ciszy kobieta, a jej głos lekko załamał się na tym jednym słowie.

Gdy nauczycielka transmutacji wróciła na swoje miejsce, nadal trwała cisza. Dopiero Harry przerwał ją, gdy zaczął powoli klaskać. Po chwili Hermiona dołączyła do niego, dodatkowo wstając. Klika sekund później już wszyscy Gryfoni wyrażali uznanie dla słów McGonagall, a z każdą sekundą przyłączali się do nich inni uczniowie i profesorowie.

***

- Jakoś wątpię, żeby starucha mówiła o Śmierciożercach - szepnął pogardliwie blondyn do siedzącego obok czarnoskórego. - Im raczej hołdu oddawać nie będzie.

- Ciszej! - syknął ostrzegawczo jego towarzysz, rozglądając się wokoło. Na szczęście wszyscy byli skupieni na słowach nauczycielki. - Jeszcze ktoś usłyszy i będziemy skończeni.

- [...]Wszyscy uczniowie są równi i nikt nie ma prawa być poniżany ze względu na swoje pochodzenie, tak jak nikt nie ma prawa się ze względu na swoją krew wywyższać...

- No może jeszcze mam nosić za szlamą książki i chwalić jej mądrość? - zapytał zajadle jasnowłosy.

- Oddasz jej swoje dormitorium - szepnął spokojnie siedzący po drugiej stronie Dracona chłopak. Dwójka Ślizgonów spojrzała na niego z niezrozumieniem. - Jak tak dalej pójdzie, to wylądujemy w Azkabanie, więc czemu mieli by nie oddać naszego pokoju im?

- Nott, obrońca szlam - warknął po dłuższej chwili arystokrata. Zmierzył czarnowłosego pogardliwym spojrzeniem, na co ten odpowiedział tylko wzruszeniem ramion.

Nott gardził Malfoyem. Nigdy nie rozumiał fascynacji, którą przejawiał jego ojciec względem Czarnego Pana. On sam nie odczuwał chęci dołączenia do tej bandy głupców, ślepo podążających za jednym, chorym na obsesję człowiekiem. Jednak jego rodzic był zaparzony w Voldemorta jak w obrazek, a Teodor nie mógł pozwolić sobie na walkę z Seniorem. Dopiero na szóstym roku sytuacja zmieniła się na tyle, aby mógł chociaż częściowo odgrodzić się od tej chorej ideologii. Bo dla niego to było chore. Wszystko to, co głosił Lord i jego wyznawcy. Kiedyś się skaleczył i widział swoją krew. Była ciemnoczerwona, może nawet bordowa. Gdy kilka lat później był w Skrzydle Szpitalnym, przyszedł tam również mugolak z Hufflepuffu. Puchon krwawił z nosa, ponieważ oberwał kaflem na treningu. Jego krew była taka sama. Czerwona, o tym samym dziwnym, metalicznym zapachu. Nie czarna czy brązowa, brudna. Tak samo czerwona jak krew czystokrwistego czarodzieja. Wtedy Teodor utwierdził się w swoich przekonaniach. Ci, którzy urodzili się w mugolskich rodzinach, byli takimi samymi ludźmi jak arystokraci. Z taką samą krwią i magią.

Gdy wszyscy zaczęli podrywać się z miejsc i klaskać, poruszeni słowami McGonagall, to Nott pierwszy z ich trójki dołączył do stojących uczniów. Draco spojrzał na niego lekceważąco i tylko oparł skrzyżowane ramiona na stole.

- Nie przesadzaj - syknął Zabini i siłą pociągnął blondyna do góry. Nawet on rozumiał, że niemal cudem uniknęli Azkabanu. Co z tego, że nie wszyscy z nich byli Śmierciożercami? Mieli z nimi kontakty, a to w oczach Ministerstwa stawiało ich w nieciekawej pozycji. - Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru oglądać świata przez kratki.

- Wyobrażasz sobie jak teraz te wszystkie szlamy będą się wywyższać? - mruknął Malfoy.

- Wiesz... Chyba wolę to niż Azkaban - powiedział cicho Blaise.

***

- Prefekci, proszę odprowadzić pierwszorocznych do dormitoriów. Prefekci naczelni niech za dziesięć minut zjawią się w moim gabinecie.

Głos pani dyrektor był doskonale słyszalny mimo hałasu, który spowodowali wstający od stołów uczniowie. Hermiona, nadal siedząc, z uśmiechem kończyła tosta. Nie spieszyła się. Dziesięć minut to sporo czasu, a próba przepchnięcia się przez przez tłum kłębiących się przy wyjściu uczniów raczej nie skończyłaby się sukcesem. Zamiast tego Gryfonka obserwowała, jak Neville i Ginny zwołują pierwszorocznych Gryfonów, aby po chwili wyjść, prowadząc ich do dormitorium Gryffindoru.

Gdy ilość osób przy drzwiach zmalała na tyle, by można było swobodnie wyjść z Wielkiej Sali, Hermiona wstała od stołu. Przecież nie mogła czekać w nieskończoność. Z lekkim uśmiechem ruszyła przed siebie. Jej radości z powrotu do szkoły nie zmniejszyło nawet pogardliwe prychnięcie, które usłyszała, gdy mijała Malfoya i jego trzódkę pochlebców. Spojrzała jedynie drwiąco na blondyna, nawet się nie zatrzymując. Przecież głupoty nie uleczą nawet najcięższe szlabany.

Przy kamiennym gargulcu stał już drugi prefekt naczelny. Gryfonka kojarzyła go z poprzednich lat nauki. Był w wieku Ginny, a krawat i godło zdradzały jego przynależność do Ravenclawu. Gdy znalazła się kilka metrów od Krukona, on odwrócił twarz w jej stronę. Przywitało ją pogodne spojrzenie szmaragdowo zielonych oczu i szeroki uśmiech.

- Cześć. - Gryfonka przywitała się z chłopakiem.

- Hej! - odpowiedział szybko, nie dając brązowowłosej szansy na kontynuowanie. - Jestem drugim prefektem naczelnym. Mam na imię Lucas.

- Miło cię poznać. Ja...

- Tak, wiem. Jesteś Hermiona. Cieszę się, że cię poznałem - przerwał dziewczynie zielonooki, złapał za jej dłoń i potrząsnął nią energicznie. - Chyba nie ma w tej szkole, a raczej nie ma w całym czarodziejskim świecie osoby, która nie kojarzyłaby ciebie, Harry'ego i Rona. W końcu to wy pokonaliście Czarnego Pana...

- Nie tylko my walczyliśmy... - wtrąciła, lecz towarzysz nie dał jej zbyt wiele powiedzieć.

- No tak, oczywiście, ale to właśnie wam najwięcej zawdzięczamy. Gdyby nie wy, to do tej pory po Hogwarcie panoszyliby się Śmierciożercy, a połowa uczniów służyłaby za cele do ćwiczenia Zaklęć Niewybaczalnych. To był straszny Hogwart. Czy to prawda, że to ty wpadłaś na pomysł założenia Gwardii Dumbledore'a? - zapytał niespodziewanie.

- Hmm.. No tak - odpowiedziała zdumiona Gryfonka dopiero po dłuższej chwili. Słuchając słowotoku nowego znajomego zdążyła już zwątpić, czy tego wieczoru dane jej będzie jeszcze cokolwiek powiedzieć.

- To był genialny pomysł. Żałuję, że nie mogłem się do was przyłączyć, ale działaliście w takiej tajemnicy, że nic nie wiedziałem...

Lekko zirytowana Hermiona zastanawiała się, czy jej rozmówcę nie boli brak tlenu spowodowany ciągłym mówieniem, a po jakimś czasie zaczęła poważnie się martwić, że wyrzucanie z siebie tylu słów w tak szybkim tempie skończy się dla Lucasa tragicznie. Nim jednak zdążyła cokolwiek zrobić lub powiedzieć, usłyszeli zbliżające się do nich kroki. Jednocześnie spojrzeli w stronę, z której dochodziły.

- Panno Granger, panie Jackson - zaczęła McGonagall swoim surowym tonem - mogli państwo poczekać na mnie w moim gabinecie. Zatrzymała mnie profesor Sprout. Wystąpiły jakieś problemy z mandragorami. Niepotrzebnie państwo stoją na korytarzu.

- Dobry wieczór, pani dyrektor - przywitała się z kobietą Gryfonka. Jej do tej pory rozgadany towarzysz, nagle zapomniał jak się mówi. - Nie wypada wchodzić do czyjegoś gabinetu, jeśli tej osoby nie ma w środku. Poza tym, nie dała nam pani list z hasłami - dodała uśmiechnięta dziewczyna.

- Na Merlina! Zupełnie zapomniałam! - wykrzyknęła czarownica i podeszła do Gryfa stojącego na straży jej gabinetu. - Cogito ergo sum.

Gargulec odsunął się ukazując schody pnące się do góry. Kilka minut później dwójka prefektów siedziała już przed biurkiem i wpatrywała się w chodzącą po pomieszczeniu panią dyrektor.

- Jak się domyślacie, jesteście tu, aby zapoznać się ze swoimi nowymi obowiązkami i przywilejami - powiedziała po chwili McGonagall, a Hermiona i Lucas zgodnie skinęli głowami. Nauczycielka machnęła różdżką, a w ich dłoniach pojawiły się pergaminy z hasłami rozpisanymi na najbliższy miesiąc. - Jak zapewne wiecie, aby wejść do Pokojów Wspólnych Ravenclawu i Hufflepuffu obowiązują nieco inne procedury, więc tym nie musicie się przejmować. Ale to wy jesteście odpowiedzialni za to, czy prefekci Slytherinu przekażą hasło uczniom swojego Domu. Chociaż o tym też już pewnie wiecie - dodała po chwili Opiekunka Gryffindoru i usiadła na swoim krześle. - Tak jak pozostali prefekci macie przywilej korzystania ze specjalnej łazienki, a także możecie odejmować punkty, jeśli uznacie, że to naprawdę konieczne oraz dawać szlabany. Oprócz tego będziecie mieli możliwość dodawania punktów, ale tylko wtedy, gdy dany uczeń naprawdę na to zasłuży, rozumiecie? - zapytała surowo kobieta.

Gryfonka i Krukon ponownie pokiwali głowami. Cisza przedłużała się. Brązowowłosa odnosiła wrażenie, że czarownica zmierza do jakiegoś większego, niezręcznego tematu.

- Pani dyrektor? - zapytała niepewnie.

- Oczywiście będziecie też pomagać w organizacji różnych szkolnych uroczystości, pośredniczyć w większych sprawach pomiędzy gronem nauczycielskim a uczniami, a także, w razie potrzeby, będziecie reprezentować naszą szkołę.

Minerwa zamilkła ponownie. Po chwili westchnęła i spojrzała uważniej na dwójkę prefektów przed sobą. Miała nadzieję, że wybrała dobrze.

- Domyślam się - zaczęła cicho - że obecność pewnych... osób wzbudziła w was, a szczególnie w panu, panie Jackson, nieco mieszane uczucia.

- Jeśli już o tym mowa, to przyznam szczerze, że tak, pani profesor. - Krukon nagle odzyskał głos. - Myślę, że nie tylko mnie, ale też wielu innych Hogwartczyków zdziwiła obecność niektórych uczniów przy stole Slytherinu. W żadnym wypadku nie poddaję w wątpliwość decyzji profesorów oraz ministerstwa i rady, ale czy pewni... Ślizgoni nie powinni zostać umieszczeni w, no cóż, Azkabanie?

- Domyślam się, o kim pan zapewne mówi. Panowie Malfoy, Zabini i Nott. Czyli ci Ślizgoni, którzy powinni skończyć szkołę rok temu - powiedziała spokojnie czarownica, a Lucas skinął głową. - Nie przeczę, że mieliśmy pewne opory przed przyjęciem w mury nowego Hogwartu przynajmniej jednego z wymienionych chłopców. Jednak pan Zabini nie ma żadnych oczywistych powiązań ze Śmierciożercami, a pan Nott wydaje się być związany z Voldemortem tylko poprzez ojca.

- A Malfoy? - zapytał po chwili Krukon.

- W przypadku pana Malfoya zaistniały pewne... okoliczności łagodzące. A kim bylibyśmy nie dając tym chłopcom szansy na naprawę błędów? Tak, bylibyśmy podobni do Czarnego Pana. Zatem w porozumieniu z Ministerstwem postanowiliśmy dać tym młodzieńcom jeszcze jedną szansę. Ukończenie szkoły jest dla nich warunkiem uniknięcia więzienia. W przypadku pana Malfoya w grę wchodzi jeszcze nadzór po zakończeniu edukacji w postaci Zaklęcia Namierzającego.

Hermiona słuchała słów dyrektor jednym uchem. Już to wszystko wiedziała od Harry'ego, którego wstawiennictwo uchroniło Dracona przed zesłaniem do Azkabanu. Bądź co bądź, w swojej posiadłości arystokrata nie wydał Pottera, mimo że go poznał. Tak samo Narcyza skłamała Voldemortowi mówiąc, że Wybraniec nie żyje. Wojna zmieniła wiele w Gryfonce, jednak nie poczucie sprawiedliwości. Mimo wielu krzywd wszystko w niej zdawało się zgadzać ze słowami McGonagall - nawet ci Ślizgoni zasługiwali na drugą szansę.

- Właśnie z nimi wiąże się kolejne wasze zadanie jako prefektów. Obserwujcie uważnie tą trójkę i wszystkich innych uczniów Slytherinu, co do których istniały podejrzenia powiązania z Czarnym Panem. Jeśli zauważycie coś niepokojącego, poinformujcie mnie lub innego nauczyciela. Nie chcemy budzić niepokoju, więc zdecydowaliśmy, że tylko wasza dwójka będzie wiedzieć o tym wszystkim. Nie każę wam śledzić wszystkich Ślizgonów, proszę was jedynie o zachowanie czujności. Ta rozmowa pozostaje między nami, rozumiemy się?

- Tak, pani dyrektor - padła zgodna odpowiedź.

 ________________________________________

Witam ;>
Jak obiecałam, tak się stało. Do końca tygodnia jeszcze 3 dni, a rozdział już jest ;)
Nie będę się za dużo rozpisywać. Ocenę pozostawiam Wam ;)
Mam tylko nadzieję, że nie zmieszacie mnie z błotem c;
Wasza nienormalna,
Only ;>

czwartek, 7 kwietnia 2016

Ten moment (Drabble)

Ten moment, kiedy orientujesz się, że nareszcie masz przewagę nad przeciwnikiem. To się stało tak nagle, niespodziewanie. On jeszcze o tym nie wie. Nie spodziewa się, że masz asa w rękawie. Od zwycięstwa dzielą cię minuty, może nawet sekundy. To starcie jest twoje. To ty wygrasz. To właśnie ty będziesz zwycięzcą. Widzisz tą niepewność w jego oczach. Może nawet strach. On dokładnie w tej chwili zorientował się, że ty już wygrałeś, że przegrał. Po raz pierwszy to on jest gorszy.






- No dobra, Harry. Tym razem dałem ci fory - mówi z nietęgą miną Ron i zgarnia ze stoły resztki szachów czarodziejów.

________________________________________

Wiem, długo mnie nie było, a teraz wyjeżdżam z takim zwykłym drabble. Nie będę zwalać na studia i brak czasu, bo to nie tylko to. Po prostu jakoś nie miałam weny. Otwierałam bloggera, klikałam w zaczęty rozdział i nic. Czasem jedno zdanie, czasem nic. Ale ostatnio pomyślałam, że przeczytam sobie ponownie JJW. To był taki mentalny kopniak dla mnie, który zmusił mnie do skupienia się na tym moim dziecku. Częściowo to było planem, bo to właśnie Wyjątek zainspirował mnie do stworzenia mojej wizji Teomione.
Dobra. Koniec żali. Ogłaszam tylko, że powracam, jak syn marnotrawny. Może jeszcze nie zabłysnę w tym tygodniu, ale jak w następnym nic się nie ukaże, to chyba zlinczuję sama siebie xD
Wasza pokręcona,
Only Dream