Wieczorny
wiatr poruszał lekko liśćmi rosnących wokoło drzew. Jego chłodne
macki smagały po twarzy brązowowłosą dziewczynę, która
spacerowała po parku z nieobecnym spojrzeniem. Już z daleka było
widać, że myśli nie dają jej spokoju.
Usiadła
na ziemi, oparła się o pień drzewa i zadarła głowę do góry,
aby spojrzeć na księżyc. Z cichym westchnieniem wypuściła
powietrze z płuc. Brązowe tęczówki utkwione w idealnie okrągłej
tarczy księżyca zaszły łzami. Nawet zwykły balon na niebie
przywodził tyle wspomnień. Trzecia klasa, Wierzba Bijąca,
Wrzeszcząca Chata.
Ze
złością otarła kroplę, która powoli potoczyła się po jej
policzku. Przecież obiecała sobie, że już nie będzie płakać.
Przeszłość kryje w sobie wiele zła, ale przecież nie można
wiecznie żyć złymi wspomnieniami. Śmierć tylu osób jest
tragiczna, to prawda. Jednak życie w ciągłej żałobie i
stronienie od szczęścia sprawiłoby, że tak wielka ofiara poszłaby
na marne. Rozumiała to. Przecież oni nie polegli po to, aby inni
gnili w żałobie po nich, pogrążając świat w smutku równie
wielkim jak ten, który panował za rządów Voldemorta. Ale
oderwanie się od tego, co boli, znaczyłoby wyparcie się samej
siebie. Miotała się pomiędzy tymi dwiema skrajnościami, nie
potrafiąc znaleźć złotego środka.
Pokręciła
gwałtownie głową i oparła ją na dłoniach. Nie mogła odpędzić
od siebie tych dręczących myśli. W dzień potrafiła zepchnąć je
na dalszy plan, wypierając codziennymi sprawami, jednak w nocy
powracały ze zwielokrotnioną siłą. Jeśli udało jej się zasnąć,
to dręczyły ją koszmary. Bez Eliksiru Słodkiego Snu nie mogłaby
w ogóle spać.
- A
ty znów tu siedzisz? Dziewczyna drgnęła słysząc niespodziewane pytanie. Była tak pogrążona w myślach, że nawet nie usłyszała kroków zbliżającej się do niej osoby. Spojrzała szybko za siebie, po czym znów skierowała wzrok na niebo.
Czarnowłosy
chłopak wpatrywał się w skuloną pod drzewem postać. Podrapał
się po głowie, ale po chwili, wciąż niezdecydowany, usiadł obok
przyjaciółki. Nie wiedział, jak jej pomóc. To ona zawsze pomagała
wszystkim, a teraz, gdy sama potrzebowała wsparcia, nikt nie mógł
jej go dać. Niektórzy wciąż pogrążali się w swoim własnym
żalu, inni wyparli ból i próbowali udawać, że nic się nie
stało. Kolejna grupa starała się pomagać wszystkim potrzebującym.
A nieliczni chcieli znaleźć jakiś złoty środek pomiędzy tymi
wszystkimi możliwymi rozwiązaniami. Tak jak ich dwójka.
- Wiesz...
– zaczął z wahaniem, a jego drżący szept zdradzał gromadzące
się w nim emocje. - Teraz za każdym razem, gdy patrzę na pełnię,
widzę Lupina. To boli. To tak bardzo boli... Zwłaszcza, gdy myślę
o Teddy'm. Ale gdy wyobrażam sobie, że on i Tonks są teraz
szczęśliwi, bo ich jedyny syn może żyć w bezpieczniejszym
świecie, jest lepiej. To uczucie nie ustaje, bo wątpię, żeby
kiedykolwiek mogło zniknąć zupełnie. Jest nadal, ale już nie
tak mocne. My wszyscy wiedzieliśmy, co ryzykujemy, stając do
walki. Oni też. Wątpię, żeby chcieli wiecznej żałoby...
Urwał
nie wiedząc co powiedzieć dalej. Ale brązowowłosej to
wystarczyło. Te kilka słów, poczucie, że ktoś ją rozumie. Już
nie była sama. Odetchnęła głęboko i ze świstem wypuściła
powietrze. Położyła głowę na barku towarzysza i znów spojrzała
w księżyc. Faktycznie. Gdy pomyślała o tym, że walczyli o lepszy
świat dla takich dzieci jak młody Lupin, i tą walkę wygrali, było
jej lżej.
- Dziękuję
– powiedziała cicho.
- Za
co? - zapytał zdumiony chłopak.
- Za
to, że jesteś. Za to, co powiedziałeś. Za to, że ty jeden
wydajesz się mnie rozumieć. - Ponownie westchnęła.
Harry
nie wiedział co odpowiedzieć, więc tylko objął przyjaciółkę
ramieniem i oparł policzek na czubku jej głowy. Nie miał pojęcia,
ile tak siedzieli. Czy kilka minut, czy może godziny. Faktem
pozostało jednak, że spędzili tak kolejną noc, jakich już wiele
było odkąd zamieszkali razem po wojnie, dając rudzielcom potrzebną
im przestrzeń. W takich chwilach liczyła się tylko obecność
drugiej osoby, która rozumiała nas tak dobrze, jak nikt inny.
Której byliśmy tak samo potrzebni jak ona nam.
- Dostałem
list z Hogwartu – powiedział chłopak przerywając trwającą od
dłuższego czasu ciszę. - Czy ty...?
- Też
dostałam list. Ale spodziewałam się go. McGonagall pisała do
mnie już wcześniej. Wiesz, teraz ona jest dyrektorką.
- Czyli...
Wracasz do szkoły? - zapytał, niepewny tego, jaką odpowiedź tak
naprawdę chce usłyszeć.
- Wracam
– potwierdziła, kiwając jednocześnie głową. - A ty?
- Nie
wiem – odpowiedział, wzdychając ciężko.
Chciał
wrócić do nauki. Ona stanowiła namiastkę tego starego, stabilnego
świata. Dawała nadzieję, że wszystko będzie jak dawniej.
Wiedział, że to tylko złudne uczucie, ale trzymał się go
desperacko, ponieważ nie chciał myśleć o tej nowej
rzeczywistości. Rzeczywistości, w której nie jest już zwykłym
Wybrańcem, a tym, który pokonał Czarnego Pana. Nie chciał być
sławny. Chciał wieść zwykłe życie. Mieć przyjaciół, potem
rodzinę. Hogwart dawał szansę na ucieczkę od tego dorosłego
świata. Co prawda tylko na ten jeden rok szkolny, ale potrzebował
nawet tych kilku miesięcy pozornego spokoju, aby dojrzeć do tego
wszystkiego, czego od niego oczekiwano. Ale z drugiej strony mógł
wcześniej rozpocząć kurs aurorski, co było jego marzeniem odkąd
usłyszał o tym zawodzie. Nie miał pojęcia, co ma zrobić.
- Cokolwiek
nie zrobisz, jestem z tobą – powiedziała, przerywając
milczenie. Na chwilę znów zamilkła, po czym, po krótkim
zastanowieniu się, kontynuowała. - Ale weź pod uwagę, że szkoła
da ci trochę czasu. Poza tym, nie wypada, aby Wybraniec, i
największa nadzieja magicznego świata, nie skończył szkoły.
Chłopak
zaśmiał się głośno. Czasem miał wrażenie, że Hermiona czyta
mu w myślach. Wie, kiedy i co powiedzieć. Przyszło mu nawet na
myśl, że brązowowłosa zna go i rozumie lepiej niż on sam. Była
dla niego jak siostra, której nigdy nie miał, a której jednak
potrzebował. Każdy potrzebuje bliskości innego człowieka.
- O
tym samym pomyślałem – powiedział, kiwając z zamyśleniu
głową. - No i Ginny... Ona wróci do Hogwartu.
- Zamierzasz
ją pilnować? - zapytała wesoło jego towarzyszka.
- Od
razu pilnować – żachnął się, urażony podobnymi
przypuszczeniami. - Po prostu chcę być blisko niej.
- Dobra,
już się nie tłumacz. - Brązowooka szturchnęła go łokciem w
żebra.
- A
co z Ronem? - Chłopak spojrzał na nią pytająco.
- Nie
wiem – odpowiedziała powoli. - Ostatnio nie mamy już tak dobrego
kontaktu. Wiem, że przeżywa śmierć Freda, ale...
Zabrakło
jej słów. Ostatnio tak działo się ciągle, gdy chociażby myślała
o swoim związku z Ronem. Pierwsza radość i uczucia zostały
przysłonięte rozpaczą po stracie jednego z bliźniaków. Dla niej
również był to szok, ale wiedziała, że rodzina rudzielców
cierpi o wiele bardziej. Dlatego postanowiła nie naciskać i razem z
Harrym wycofała się w cień. Chcieli dać im czas na oswojenie się
z bólem i ze stratą.
- Wszystko
się ułoży. Zobaczysz – pocieszał ją Potter. Odwzajemniła
jego uścisk.
- Jeśli
nie, to przyjdę do ciebie z reklamacją – odpowiedziała wesoło.
Lubiła takie pogawędki z Wybrańcem. Potrafił ją rozbawić
swoimi reakcjami i myśleniem.
- Obowiązuje
tylko w ciągu dziesięciu dni roboczych – powiedział chłopak
dobitnie i wstał. Kości zatrzeszczały mu złowieszczo od
kilkugodzinnego bezruchu. Wyciągnął rękę w stronę Hermiony. -
Chodź. Czas wracać.
- Niech
ci będzie. - Złapała za chłodną dłoń chłopaka i z jego
pomocą stanęła na nogach. Ruszyli powoli w stronę domu, który
kiedyś był główną kwaterą Zakonu Feniksa.
- Wiesz...
Wstawiłem się za nimi.
- I
jak?
- Nawet
nie zgadniesz, na jakich warunkach unikną Azkabanu...