sobota, 3 października 2015

Prolog. Złoty środek

Wieczorny wiatr poruszał lekko liśćmi rosnących wokoło drzew. Jego chłodne macki smagały po twarzy brązowowłosą dziewczynę, która spacerowała po parku z nieobecnym spojrzeniem. Już z daleka było widać, że myśli nie dają jej spokoju.
Usiadła na ziemi, oparła się o pień drzewa i zadarła głowę do góry, aby spojrzeć na księżyc. Z cichym westchnieniem wypuściła powietrze z płuc. Brązowe tęczówki utkwione w idealnie okrągłej tarczy księżyca zaszły łzami. Nawet zwykły balon na niebie przywodził tyle wspomnień. Trzecia klasa, Wierzba Bijąca, Wrzeszcząca Chata.
Ze złością otarła kroplę, która powoli potoczyła się po jej policzku. Przecież obiecała sobie, że już nie będzie płakać. Przeszłość kryje w sobie wiele zła, ale przecież nie można wiecznie żyć złymi wspomnieniami. Śmierć tylu osób jest tragiczna, to prawda. Jednak życie w ciągłej żałobie i stronienie od szczęścia sprawiłoby, że tak wielka ofiara poszłaby na marne. Rozumiała to. Przecież oni nie polegli po to, aby inni gnili w żałobie po nich, pogrążając świat w smutku równie wielkim jak ten, który panował za rządów Voldemorta. Ale oderwanie się od tego, co boli, znaczyłoby wyparcie się samej siebie. Miotała się pomiędzy tymi dwiema skrajnościami, nie potrafiąc znaleźć złotego środka.
Pokręciła gwałtownie głową i oparła ją na dłoniach. Nie mogła odpędzić od siebie tych dręczących myśli. W dzień potrafiła zepchnąć je na dalszy plan, wypierając codziennymi sprawami, jednak w nocy powracały ze zwielokrotnioną siłą. Jeśli udało jej się zasnąć, to dręczyły ją koszmary. Bez Eliksiru Słodkiego Snu nie mogłaby w ogóle spać.
        - A ty znów tu siedzisz? 
        Dziewczyna drgnęła słysząc niespodziewane pytanie. Była tak pogrążona w myślach, że nawet nie usłyszała kroków zbliżającej się do niej osoby. Spojrzała szybko za siebie, po czym znów skierowała wzrok na niebo.
Czarnowłosy chłopak wpatrywał się w skuloną pod drzewem postać. Podrapał się po głowie, ale po chwili, wciąż niezdecydowany, usiadł obok przyjaciółki. Nie wiedział, jak jej pomóc. To ona zawsze pomagała wszystkim, a teraz, gdy sama potrzebowała wsparcia, nikt nie mógł jej go dać. Niektórzy wciąż pogrążali się w swoim własnym żalu, inni wyparli ból i próbowali udawać, że nic się nie stało. Kolejna grupa starała się pomagać wszystkim potrzebującym. A nieliczni chcieli znaleźć jakiś złoty środek pomiędzy tymi wszystkimi możliwymi rozwiązaniami. Tak jak ich dwójka.
        - Wiesz... – zaczął z wahaniem, a jego drżący szept zdradzał gromadzące się w nim emocje. - Teraz za każdym razem, gdy patrzę na pełnię, widzę Lupina. To boli. To tak bardzo boli... Zwłaszcza, gdy myślę o Teddy'm. Ale gdy wyobrażam sobie, że on i Tonks są teraz szczęśliwi, bo ich jedyny syn może żyć w bezpieczniejszym świecie, jest lepiej. To uczucie nie ustaje, bo wątpię, żeby kiedykolwiek mogło zniknąć zupełnie. Jest nadal, ale już nie tak mocne. My wszyscy wiedzieliśmy, co ryzykujemy, stając do walki. Oni też. Wątpię, żeby chcieli wiecznej żałoby... 
        Urwał nie wiedząc co powiedzieć dalej. Ale brązowowłosej to wystarczyło. Te kilka słów, poczucie, że ktoś ją rozumie. Już nie była sama. Odetchnęła głęboko i ze świstem wypuściła powietrze. Położyła głowę na barku towarzysza i znów spojrzała w księżyc. Faktycznie. Gdy pomyślała o tym, że walczyli o lepszy świat dla takich dzieci jak młody Lupin, i tą walkę wygrali, było jej lżej.
        - Dziękuję – powiedziała cicho. 
        - Za co? - zapytał zdumiony chłopak. 
        - Za to, że jesteś. Za to, co powiedziałeś. Za to, że ty jeden wydajesz się mnie rozumieć. - Ponownie westchnęła. 
        Harry nie wiedział co odpowiedzieć, więc tylko objął przyjaciółkę ramieniem i oparł policzek na czubku jej głowy. Nie miał pojęcia, ile tak siedzieli. Czy kilka minut, czy może godziny. Faktem pozostało jednak, że spędzili tak kolejną noc, jakich już wiele było odkąd zamieszkali razem po wojnie, dając rudzielcom potrzebną im przestrzeń. W takich chwilach liczyła się tylko obecność drugiej osoby, która rozumiała nas tak dobrze, jak nikt inny. Której byliśmy tak samo potrzebni jak ona nam.
        - Dostałem list z Hogwartu – powiedział chłopak przerywając trwającą od dłuższego czasu ciszę. - Czy ty...?
        - Też dostałam list. Ale spodziewałam się go. McGonagall pisała do mnie już wcześniej. Wiesz, teraz ona jest dyrektorką.
        - Czyli... Wracasz do szkoły? - zapytał, niepewny tego, jaką odpowiedź tak naprawdę chce usłyszeć.
        - Wracam – potwierdziła, kiwając jednocześnie głową. - A ty?
        - Nie wiem – odpowiedział, wzdychając ciężko.
Chciał wrócić do nauki. Ona stanowiła namiastkę tego starego, stabilnego świata. Dawała nadzieję, że wszystko będzie jak dawniej. Wiedział, że to tylko złudne uczucie, ale trzymał się go desperacko, ponieważ nie chciał myśleć o tej nowej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której nie jest już zwykłym Wybrańcem, a tym, który pokonał Czarnego Pana. Nie chciał być sławny. Chciał wieść zwykłe życie. Mieć przyjaciół, potem rodzinę. Hogwart dawał szansę na ucieczkę od tego dorosłego świata. Co prawda tylko na ten jeden rok szkolny, ale potrzebował nawet tych kilku miesięcy pozornego spokoju, aby dojrzeć do tego wszystkiego, czego od niego oczekiwano. Ale z drugiej strony mógł wcześniej rozpocząć kurs aurorski, co było jego marzeniem odkąd usłyszał o tym zawodzie. Nie miał pojęcia, co ma zrobić.
         - Cokolwiek nie zrobisz, jestem z tobą – powiedziała, przerywając milczenie. Na chwilę znów zamilkła, po czym, po krótkim zastanowieniu się, kontynuowała. - Ale weź pod uwagę, że szkoła da ci trochę czasu. Poza tym, nie wypada, aby Wybraniec, i największa nadzieja magicznego świata, nie skończył szkoły.
Chłopak zaśmiał się głośno. Czasem miał wrażenie, że Hermiona czyta mu w myślach. Wie, kiedy i co powiedzieć. Przyszło mu nawet na myśl, że brązowowłosa zna go i rozumie lepiej niż on sam. Była dla niego jak siostra, której nigdy nie miał, a której jednak potrzebował. Każdy potrzebuje bliskości innego człowieka.
        - O tym samym pomyślałem – powiedział, kiwając z zamyśleniu głową. - No i Ginny... Ona wróci do Hogwartu.
        - Zamierzasz ją pilnować? - zapytała wesoło jego towarzyszka.
        - Od razu pilnować – żachnął się, urażony podobnymi przypuszczeniami. - Po prostu chcę być blisko niej.
        - Dobra, już się nie tłumacz. - Brązowooka szturchnęła go łokciem w żebra.
        - A co z Ronem? - Chłopak spojrzał na nią pytająco.
        - Nie wiem – odpowiedziała powoli. - Ostatnio nie mamy już tak dobrego kontaktu. Wiem, że przeżywa śmierć Freda, ale...
 Zabrakło jej słów. Ostatnio tak działo się ciągle, gdy chociażby myślała o swoim związku z Ronem. Pierwsza radość i uczucia zostały przysłonięte rozpaczą po stracie jednego z bliźniaków. Dla niej również był to szok, ale wiedziała, że rodzina rudzielców cierpi o wiele bardziej. Dlatego postanowiła nie naciskać i razem z Harrym wycofała się w cień. Chcieli dać im czas na oswojenie się z bólem i ze stratą.
        - Wszystko się ułoży. Zobaczysz – pocieszał ją Potter. Odwzajemniła jego uścisk.
        - Jeśli nie, to przyjdę do ciebie z reklamacją – odpowiedziała wesoło. Lubiła takie pogawędki z Wybrańcem. Potrafił ją rozbawić swoimi reakcjami i myśleniem.
        - Obowiązuje tylko w ciągu dziesięciu dni roboczych – powiedział chłopak dobitnie i wstał. Kości zatrzeszczały mu złowieszczo od kilkugodzinnego bezruchu. Wyciągnął rękę w stronę Hermiony. - Chodź. Czas wracać.
        - Niech ci będzie. - Złapała za chłodną dłoń chłopaka i z jego pomocą stanęła na nogach. Ruszyli powoli w stronę domu, który kiedyś był główną kwaterą Zakonu Feniksa.
        - Wiesz... Wstawiłem się za nimi.
        - I jak?
       - Nawet nie zgadniesz, na jakich warunkach unikną Azkabanu...